Jadwiga Grabowska - Kobieta, która uszyła Polskę na nowo

Warszawa, rok 1958.

Jej Warszawa pachnie krochmalem, świeżo parzoną kawą i czymś, czego nie da się pomylić - pyłem po wojnie, ustępującym powoli miejsca francuskiemu szykowi. W gmachu przy Marszałkowskiej długi stół ugina się pod rulonami tkanin, próbnikami i filiżankami kawy. Artystyczny nieład jakby przeniesiony z najwiekszych paryskich pracowni, przeraża wszystkich tylko nie ją. Na końcu długiego stołu siedzi wyprostowana z wzrokiem ostrym jak igła.

Jadwiga Grabowska rysuje - nie suknię, a obietnicę. W kraju, gdzie jedwab jest luksusem, a koronka - mitem, ona snuje wizję Polki, która znów podniesie głowę i zada szyku na warszawskich ulicach.

Zawsze w garsonce skrojonej na milimetr i turbanie, których kolekcję miała podobno tak pokaźną, że mogłaby nimi obdzielić całą śmietankę towarzyską Warszawy. Mówią o niej „polska Coco Chanel” i „caryca mody”, a bywa, że i gorzej. Nigdy nie zaprzecza, nigdy nie komentuje - kobieta, którą albo się kocha albo nienawidzi, i właśnie tak podoba jej się najbardziej, bo wie, że obojętność to najgorsza recenzja.

Jej historia zaczęła się, 15 września 1898 roku w Warszawie, urodzona w zamożnej żydowskiej rodzinie, dorastała w kamienicy „Pod Syrenami” przy Marszałkowskiej, w świecie haftowanych zasłon, francuskich perfum i osobnego „pokoju szafowego” przyzwyczajają się do życia, w którym jak sama mówiła ¨nie spodziewała się, ze będzie musiała zarobkować. Jej ojciec - przedsiębiorca budowlany, i matka - siostra znanego architekta Edwarda Ebera, chcąc nie chcąc ukształtowali jej poczucie estetyki i wyczucie.

Jadwiga kończy szkołę dziennikarską, a potem wyrusza do Paryża. Tam, oczarowała ją młoda Coco Chanel, zafascynowana jej osobą obcina włosy „po męsku” i nosi kostiumy, które przerażają jej matkę, a zachwycają ją samą. Uczy się projektowania u Madame Rana, jednak po powrocie do kraju, nie decyduje się na karierę w modzie a trafia do Domu Książki Polskiej jako tłumaczka i dziennikarka.

W 1930 roku wychodzi za Tadeusza Grabowskiego, architekta poznanego na meczu piłki nożnej. Podobno to była miłość od pierwszego wejrzenia, choć plotki mówiły później o mniej romantycznych motywacjach pana młodego.

„Bądź piękna i milcz” - powtarzała swoim modelkom doradzając im w sprawach sercowych. Sama w pierwszych latach małżeństwa poświęca się roli żony: konfitury dla męża, cielęcina na obiad, eleganckie przyjęcia. Aż pewnego dnia wraca do dziennikarstwa, być może znudzona, a może rozczarowana jej nowym życiem. Jak później przyzna jej współpracowniczka, Tula Popławska: „Ubierała wszystkie kochanki swojego męża”.

Wrzesień 1939 roku kończy jej może nie idealny ale stateczny świat. Jej rodzina trafia do getta, następnie ucieka na stronę aryjską pod nazwiskiem Starzyńscy. Reszta tej historii ginie w półprawdach i plotkach: podobno ukrywała się w Otwocku z Izabelą Czajką-Stachowicz, a raz uniknęła rewizji gestapo dzięki… wizytówce Hermanna Göringa. Ten miał jej kiedyś dziękować za uratowanie życia - w istocie chodziło o pożyczony krem do opalania.

Po wojnie traci wszystko: kamienice, majątek, dawne nazwisko. Nie pozostaje jej nic innego jak wymyślić siebie na nowo. W 1945 roku otwiera sklep i pracownię „Feniks” przy Marszałkowskiej, wróciła do jedynego miejsca, które dobrze znała i czuła się szczęśliwa - wśród pustych półek i kilku własnych sukien. Szybko zdobywa klientki, doradza im z pasją i zatrudnia najlepsze krawcowe.

Rok 1958 przynosi jej największy triumf: staje na czele nowo powstałej „Mody Polskiej” - socjalistycznego odpowiednika paryskich domów mody. Pierwszy salon, „Ewa”, zachwyca elegancją i odstrasza cenami, co staje się wdzięcznym tematem dziennikarskiej satyry, ale dla Grabowskiej to miejsce jest świątynią stylu: pokazów, przymiarek i dyskretnych wizyt zagranicznych gwiazd.

Uwielbia jedwab z Milanówka, pasy słuckie i krakowskie wstążki. Projektuje suknie, które nie mają dwóch identycznych wersji, by każda z jej klientek czuła się wyjątkowa i niepowtarzalna. Inspirują ja największe domy mody, Dior i Balenciaga, ale serce oddaje Chanel. Wymaga perfekcji: modelkom powtarza, że „kobieta, która jest damą, nigdy nie jest zmęczona, zgrzana, spocona”. Jej pokazy urastają do rangi legend, nie milkną echa tego jak potraktowała Zofię Gomułkową, strącając jej z głosy kapelusz twierdząc, ze niska kobieta wyglądałaby w nim śmiesznie zaś innej modelce nakazała się myć gdy wyczula perfumy przeznaczone tylko do noszenia w akompaniamencie futer.

W ministerstwach znana jest z tego, że potrafi załatwić sprawę na schodach. Czasem tupnie obcasem, czasem rzuci wieszak, a raz podobno nawet szklaną popielniczką trafiła w ministra, gdy obcięto jej budżet na materiały i pokazy mody w Paryżu. Bezkompromisowa - to było jej drugie imię.

W 1968 roku, po dziesięciu latach pracy, dyrektorzy żegnają ją bukietem i kopertą z decyzją o emeryturze. Bukiet trafia w głowę kadrowej, dyrektor znika w popłochu, a widząc swoją następczynię i wychodzące spod jej igły pokazy komentuje lodowato - „Jak się cieszę, że ślepa jestem i nie muszę tego oglądać”.

Odrzucona w sile swojej kreatywności wciąż pozostała aktywna zawodowo, współpracowała z innymi firmami, została krytyczką modową często podkreślając, ze - „od czasów Coco Chanel i zamka błyskawicznego nic nowego się nie wydarzyło”, ostatnie lata życia zamykała w krótkich satyrycznych fraszkach.

Umiera 28 grudnia 1988 roku, w wieku około dziewięćdziesięciu lat.

Zostawia po sobie lekcję: moda nie jest fanaberią. Jest językiem kultury, zapisem epoki, czasem formą buntu. Jako jedyna potrafiła przemycić francuski szyk do szarego PRL-u i udowodnić, że elegancja jest ponad granicami i polityką.

Na archiwalnych zdjęciach „Mody Polskiej” widać nie tylko suknie - widać kobiety, które nauczyła chodzić z podniesioną głową.

Next
Next

Moda, która nie krzyczy, tylko szepcze