Moda, która nie krzyczy, tylko szepcze
Krzyczące ceny, metki, nazwiska, kolory. Wszystko zmienia się szybciej niż pory roku – nie tylko na wybiegach, ale przede wszystkim na tablicach Instagramu. Każdego dnia dostajemy ten sam komunikat:
„Przebierz się. Zmień się. Popraw się.”
Moda potrafi wywołać w nas ogrom emocji. Czasem radosnych – jak wtedy, gdy długo wyczekiwana paczka z nowymi butami ląduje pod drzwiami. Czasem bolesnych – gdy okazuje się, że wymarzone buty brutalnie okaleczają stopy.
W moim przypadku moda (co może zabrzmieć patetycznie) wiele razy doprowadziła mnie do łez. Jak wtedy, gdy miałam trzynaście lat i płakałam mamie w rękaw, że nie mam się w co ubrać, bo wszystko w mojej szafie wydawało się zbyt dziecinne. Ale też wtedy, gdy będąc w ciąży, kupiłam pierwszą sukienkę dla mojej córki. Moda niesie w sobie ogromny ładunek emocjonalny – jeśli tylko pozwolimy sobie ją poczuć, a nie traktujemy jak stertę materiału w szafie.
Tuż przed śmiercią Alexander McQueen pracował nad kolekcją inspirowaną malarstwem renesansowym i duchowością. Przedstawił kolekcje pełną motywów aniołów i złoconych tkanin. Projektant mówił, że to jego pożegnanie. Pokaz był intymny, cichy, wręcz sakralny – udowodnił, że moda może wybrzmieć nawet w ciszy. Dla kontrastu, pokaz Haute Couture Pierpaolo Piccioliego w 2022 roku był prawdziwą laudacją dla emocji. Modele i modelki maszerowali po schodach Rzymu, a kolekcja ukazywała piękno jako czyste uczucie. Każdy look był jak postać z bajki – celowo nierealny, by pokazać, że emocje bywają nierealne.
Często słyszymy, że moda i jej miłośnicy są infantylni. Ja się z tym nie zgadzam. Jeśli mam przyczepić sobie jakąś łatkę, to wolę tę z napisem „modna romantyczka”. Giambattista Valli mówił, że kiedy widzi kobietę w tiulowej sukni, „widzi baśń, widzi dziewczynkę, która marzyła, że będzie księżniczką”. Jego moda to romantyzm jako akt buntu przeciwko cynizmowi codzienności – i ja się pod tym podpisuję.
Moda to emocje. Nie każdy obraz czy gatunek sztuki porusza wszystkich, ale traktując modę jak sztukę, dostrzegamy jej historię, emocjonalny ładunek i wpływ na światopogląd. Ja tak widzę modę, i właśnie tak chciałabym o niej pisać.
W latach 70. w Londynie Vivienne Westwood i Malcolm McLaren (menedżer Sex Pistols) stworzyli modę punkową: podarte ubrania, agrafki, łańcuchy. Ich butik „SEX” był miejscem narodzin nie tylko nowego stylu, ale i ideologii. Moda stała się politycznym protestem przeciw systemowi i konserwatywnemu status quo. Westwood do dziś traktuje ubranie jako formę aktywizmu.
Każda z nas ma w szafie małą czarną, ale nie każda wie, że poza tym, że jest klasykiem, to też manifest kobiecości. Coco Chanel w latach 20. XX wieku złamała konwencję, wprowadzając prostą, elegancką i uniwersalną sukienkę. Czarny kolor przestał kojarzyć się wyłącznie z żałobą – stał się symbolem wyzwolonej, samodzielnej i pewnej siebie kobiety.
Z bardziej współczesnych przykładów: Maria Grazia Chiuri i jej ruch feministyczny. W 2016 roku wypuściła prosty czarny T-shirt z napisem „We Should All Be Feminists”, cytatem z eseju Chimamandy Ngozi Adichie. Koszulka trafiła na okładki, media i Instagram, zamieniając modę w wiralowe narzędzie propagowania feminizmu.
Mogłabym tak przytaczać kolejne przykłady, ale nie o przekonywanie tu chodzi. Ten blog powstaje z czystego egoizmu – potrzeby wyrażenia siebie w kreatywny sposób. Moda, mój styl, książki, które czytam – mówią o mnie więcej, niż sama byłabym w stanie wyrazić. I choć ciężko mi wyjść z mojej strefy komfortu, mam nadzieję, że gdzieś tam jest ktoś, kto zechce spojrzeć na świat moimi oczami i zanurzyć się w modzie od podszewki.
Witajcie w nowej odsłonie tego bloga – bardziej mojej niż kiedykolwiek. Co poniedziałek będziemy grzebać w archiwach modowych, poznawać zapomniane ikony, odkrywać historie tkanin i guzików, które zmieniły wszystko.
PS: Jeśli nie chcesz przegapić żadnego artykułu lub masz ochotę na więcej niesztampowych treści modowych, zaobserwuj mnie na Instagramie: @tapasnadtulle