Krótka historia o mnie…
Może to wina moich 28 urodzin, które przypomniały mi, że nieuchronnie zbliżam się do kolejnego etapu, jakim jest trzydziestka, może to wina tego, że całkiem niedawno ponownie zostałam mamą, może dlatego, że nikt nie wręczył mi do tej pory dyplomu z dorosłości, a może dlatego, że jak zawsze mój własny mózg mnie sabotuje i przez 80% dnia zatruwa mnie pytaniami i sytuacjami przewijającymi się przez moją głowę, które kompletnie do niczego nie prowadzą.
Nie wiem, co jest przyczyną, ale coraz częściej wśród codziennych retorycznych pytań, jakie sobie zadaje, pojawia się pytanie, „Kim ja właściwie jestem?” Brzmi filozoficznie, ale każdy z nas bywa w tym punkcie życia, gdzie to pytanie wybrzmiewa nad wyraz głośno. Odnalezienie swojej tożsamości za granicą, kiedy zostajesz matką, kiedy musisz zdecydować, co chcesz zrobić z resztą swojego życia i jak się z niego cieszyć na co dzień wyje niczym syrena strażacka o poranku i przed snem, przynajmniej w moim przypadku.
Kim więc jestem?
Jestem Kinga i dziesięć lat temu podjęłam decyzję, że czas spróbować zmienić otoczenie i poszukać swojego miejsca w świecie. Padło na Minorkę, jak do tej pory jedno z najpiękniejszych miejsc, w jakich dane mi było pomieszkać. To właśnie tam po raz pierwszy poczułam się wolna, przytyłam 13 kg w trzy miesiące, zerwałam z ówczesnym chłopakiem przez telefon i zakochałam się ze wzajemnością w hotelowym recepcjoniście. To właśnie na tej małej wysepce po raz pierwszy poczułam, że nie jestem imprezowiczką, że wolę zaszyć się na plaży z książką niż szaleć z dziewczynami na imprezach, to właśnie tam pokochałam Hiszpanię i postanowiłam, że to właśnie w tym kraju chcę budować swoje dorosłe życie na swoich zasadach.
Dokończyłam technikum, w bólach, ale zdałam maturę z matmy i mogłam już śmiało podbijać świat. Zaczęłam od Paryża, gdzie się zaręczyłam (zdecydowanie za wcześnie i ze złych pobudek) Przeprowadziłam się na Majorkę i to właśnie tam żyłam swoim prawdziwie hiszpańskim snem. I ponownie się zakochałam tym razem w literaturze i modzie, pochłaniały mnie książki, ale też blogi, inspirowałam się twórcami z całego świata i marzyłam by móc tak jak oni wyżywać się twórczo w niszy, którą kocham najbardziej.
Próbowałam swoich sił w tworzeniu filmów, zdjęć, artykułów i socjali, pozwalałam ponieść wodzę swojej wyobraźni i kreatywności, ale ciągle czegoś mi brakowało, zdałam sobie sprawę, że nie pozwalam sobie na bycie sobą w pełni, bo co ludzie powiedzą, bo muszę mieć prawdziwą pracę, bo jestem coraz starsza, ale wcale nie bardziej dojrzała czy poważna ani jako osoba, ani jako twórca.
Przeszłam pewne załamanie twórcze i życiowe, na mojej drodze do ołtarza pojawiła się nowa osoba (Dzięki Ci Panie!), która pokazała mi, że pcham się w nie swoje miejsce i muszę zweryfikować wszystkie swoje decyzje. Co ciekawe aktualny ojciec moich dzieci i ja nie mówiliśmy wtedy nawet w tym samym języku, ale rozumieliśmy się jak nikt inny.
Oboje postawiliśmy wszystko na jedną kartę i pozwoliliśmy sobie zacząć wszystko od nowa i z dzisiejszej perspektywy to było najlepsze, co mogliśmy sobie zaoferować.
Mieszkaliśmy chwilę na Majorce, aż w naszym życiu pojawił się nasz pierwszy mały człowieczek, nasza córka Mila. To dzięki niej i dla niej przeprowadziliśmy się do stolicy Hiszpanii. Z małymi przerwami i zawirowaniami, kilka walizek, kartonów i żyrafę później znaleźliśmy się w Madrycie i to właśnie tutaj budujemy naszą małą rodzinę już od ponad 5 lat.
Madryt otworzył dla mnie cały świat, to tutaj zaczęłam szukać mojej tożsamości jako młoda mama i twórca. Zrozumiałam, że potrzebuję spełnienia nie tylko jako mama czy partnerka, ale też jako pasjonatka mody i literatury. I tak bez presji i wyrzutów sumienia się przebranżowiłam (jak się okazuje pierwszy, ale nie ostatni raz) Po drodze trafiałam na różnych pracodawców dzięki, którym coraz bardziej upewniałam się w przekonaniu, czego kategorycznie nie chce robić i jak nie chcę pracować.
Kolejnym punktem zwrotnym było pojawienie się mojego synka siedem miesięcy temu. To właśnie on otworzył mi oczy i pokazał, na czym chcę i potrzebuję się skupić w tym momencie mojego życia. Pokazuje mi jak cieszyć się z codzienności i z tej małej rodzinki, którą sobie stworzyliśmy, ale nie zapominać też o sobie. Mówi się, że „Szczęśliwa mama to szczęśliwe dzieci” a ja chciałbym dodać, że „Spełniona mama, mama z pasją zaraża pasją swoje dzieci” i właśnie tak chciałabym, żeby na mnie patrzyły.
Kim więc jestem w tym momencie?
Dwudziestoośmioletnią mamą dwójki małych buntowników, wciąż szukam swojej przestrzeni i tożsamości, co jest trudniejsze niż kiedykolwiek, bo muszę ją oddzielić grubą kreską od bycia mamą i partnerką. Jestem miłośniczką dobrego jedzenia w ogromnych ilościach, jestem miłośniczką mody, ale tej użytkowej, kiedy czujesz, że jesteś ubrana, a nie przebrana, wciąż kocham słowo pisane, a książki pochłaniam jak spaghetti, by następnie dzielić się moimi recenzjami w tym małym zakątku internetu, który należy do mnie. Wciąż nie wiem, co chcę robić w życiu i wierzę, że ktoś na górze ma na mnie lepszy plan, więc daję się ponieść chwili. Jestem emigrantką i pokazuję, że życie w Hiszpanii nie płynie sangrią i wcale nie różni się tak bardzo od polskiej rzeczywistości. Okazuje się bowiem, że jak nie patrzysz na Hiszpanię przez pryzmat słońca i wakacji na plaży to prawdziwe życie to dzieci, podatki i problemy życia codziennego.
Nie pozostaje mi nic innego jak cieszyć się tą moją zwykłą, niezwykłą codziennością i patrzeć na nią przez różowe okulary lub jak tak jak w moim przypadku przez różowe tiule, z sangrią i tapas na stole wśród odgłosów miasta i moich dzieci, ciesząc się właśnie tym momentem.
Jeśli więc chcesz poznać prawdziwą Hiszpanię, pogadać o modzie przy churrosach z czekoladą, zatopić się w książkach i popatrzeć na życie przez różowe tiule jesteś we właściwym miejscu i mam nadzieję, że zostaniesz ze mną na dłużej.